środa, 20 września 2017

Chorwacja jest zwyczajnie...przereklamowana!

Podobno do trzech razy sztuka... My byliśmy w Chorwacji już dwa razy i nie wiem czy skusimy się na ten trzeci. Dlaczego? Nas Chorwacja po prostu w sobie ani nie rozkochała ani nie zachwyciła. Być może mieliśmy po prostu pecha - źle trafiliśmy a może zwyczajnie jesteśmy jacyś "inni"?  Tak, to też brałam pod uwagę, zwłaszcza, że zewsząd słyszałam same "ochy" i "achy", jak to w Chorwacji jest cudownie: ciepła woda, piękne widoki, przyjaźni ludzie, no i oczywiście "pewna" pogoda. Jeśli temperaturę wody porównamy z chłodnym Bałtykiem, to może i jest ciepła, ale też bez przesady, piękne widoki może i rzeczywiście są, ale nie na każdym kroku, ludzie jak to ludzie bywają różni, jednak z tym żeby byli jakoś specjalnie przyjaźnie nastawieni to bym polemizowała, a co do pogody... no cóż pogoda zawsze jakaś jest ale nigdy nie ma nic na pewno!

Medveja, północna Chorwacja

Nasz pierwszy raz w Chorwacji to była po prostu totalna katastrofa. Zacznę może jednak od plusów, tak, był jeden plus - plaża. Dość duża, z drobnymi kamykami.
Plaża w Medveja
Plaża w Medveja
To by było na tyle z plusami... Medveja składa się z owej plaży, niewielkiej ilości domów, jednego sklepu i ogromnego kampingu na którym mieszkaliśmy w domku.
Noclegi tam rezerwowaliśmy za pośrednictwem bardzo znanego w Polsce biura podróży, więc spodziewaliśmy się, że będzie ok. Niestety, domki do najczystszych nie należały, zagrzybione, zniszczone, atrakcje na terenie kampingu pozostawiały też wiele do życzenia: plac zabaw dla dzieci wyglądał jakby miał kilkadziesiąt lat, boisko do piłki nożnej i siatkówki praktycznie nieistniejące, animacje dla dzieci były w czasie, gdy ludzie siedzą głównie na plaży, więc możemy uznać, że ich również jakby nie było, do tego obsługa - na ogół niezbyt uprzejma i zachowująca się tak, jakby musiała pracować za karę, no może poza kilkoma wyjątkami.
Wieczorem można było wybrać się na spacer po plaży. Było tam kilka knajpek, jednak wszystkie zamykane o godzinie 20.00! Tamtejsza obsługa też do najmilszych nie należała. To mniej najbardziej szokowało, gdyż z zawodu sama jestem hotelarzem. Od początku uczono nas, że nasze nastawienie do klienta jest najważniejsze, jak to się mówi "klient nasz pan", i nieważne czy masz zły dzień, czy coś ci dolega - klient nie musi a nawet nie powinien o tym wiedzieć, należy być uprzejmym i chętnie służyć pomocą. Ponad to miła i kompetentna obsługa częściej nagradzana jest napiwkiem!
Najwidoczniej tutaj te zasady nie miały żadnego zastosowania. Ktoś może powiedzieć, że się czepiałam lub sama byłam niemiła - pudło! Ja jestem bardzo wyrozumiała i cierpliwa i żeby kogoś skrytykować lub wytknąć jakiś błąd musi to być naprawdę poważne. Zresztą to nie tylko moja opinia ale i wielu innych gości.
Gdybyśmy chociaż mieli ładną pogodę, reszta byłaby mniej istotna... Przyjechaliśmy na miejsce już w deszczu. Na dziesięć dni pobytu, chyba z pięć dni padało, poza tym było ok 24૦C, słońce często przysłaniały chmury. Dwa dni było naprawdę ładnie i gorąco. Wieczorami trzeba było ubierać długie spodnie i bluzy bo zwyczajnie było chłodno. To tyle w temacie "pewnej" pogody. Dodam, że byliśmy w drugiej połowie sierpnia, więc sezon w pełni.
Jednego dnia urządziliśmy sobie ze znajomymi wycieczkę na wyspę Krk, do miejscowości Baska. To był strzał w dziesiątkę. Bardzo urokliwe miasteczko, mnóstwo restauracji, mniejszych knajpek, lodziarni, super plaża, no i w wodzie piasek! Pogoda też już całkiem inna - dużo cieplej i przepiękne słońce. Oczywiście też dużo ludzi, ale to już nie miało znaczenia. To była namiastka tej Chorwacji reklamowanej przez wszystkich dookoła. Sto kilometrów dalej a taka różnica.
Jednak niemiłe pierwsze wrażenie zostało i to do tego stopnia, że stwierdziliśmy: więcej do Chorwacji już nie pojedziemy!

Riwiera Zadarska, północna Dalmacja

W tym roku, dwa lata od naszej poprzedniej wizyty w Chorwacji, postanowiliśmy dać jej jeszcze jedną szansę. Plusem był fakt, że jechaliśmy z rodziną, która w różnych zakątkach Chorwacji spędza wakacje od wielu lat.
Tym razem pojechaliśmy do północnej Dalmacji, do miejscowości Privlaka.
Mieszkaliśmy w prywatnym apartamencie, który był na szczęście czysty i ładnie urządzony (zdjęcia w internecie w pełni oddawały jego rzeczywisty wygląd), chociaż z zewnątrz szary, goły beton nie wyglądał przekonująco, podobnie wyglądało również wiele innych domów w okolicy, co nie dodawało jej uroku.
Pierwszym rozczarowaniem na miejscu okazała się reklamowana przez wszystkich "piaszczysta" plaża. Dla mnie piaszczyste, piękne plaże to są nad Bałtykiem, natomiast nie w Chorwacji :-)  Nasza "piaszczysta" plaża składała się z pasa szerokości ok 3 metrów, brudnego piachu wymieszanego z kamieniami, potem był ok 1,5 m szeroki betonowy chodnik i co kilka metrów oddalone od siebie kamienne schody prowadzące do wody, w której również był piasek co było dużym plusem. Plaża ta była szczególnie polecana dla rodzin z dziećmi... Wyobraźcie sobie biegające i skaczące dzieci, mniejsze i większe, po kamiennych śliskich, mokrych schodach lub po murku (ok 1 m wysokości) biegnącym wzdłuż wody, z której gdzieniegdzie wystawały różnej wielkości skałki... Moja wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach tworząc głównie "czarne scenariusze"...
Prawie codziennie jeździliśmy zatem do pobliskiej miejscowości Sabunike, gdzie plaża również była "piaszczysta" jednak dużo ładniejsza i bardziej przyjazna dla dzieci.

Plaża w Sabunike
Plaża w Sabunike


Dwukrotnie wybraliśmy się na wyspę Pag, której powierzchnię tworzą rozległe pola białych kamieni, dzięki czemu przypomina księżycowy krajobraz.
Wyspa Pag
Wyspa Pag

Wyspa Pag
Wyspa Pag


Odwiedziliśmy tam urokliwe miasto Pag, ale przede wszystkim spodobała nam się plaża w miejscowości Povljana.

Povljana
Povljana

Plaża jest piaszczysta, dość szeroka jak na chorwackie warunki i nie ma tam tłumów. Tą plażę mogę z czystym sumieniem gorąco polecić!

Poza wyspą Pag warto również zwiedzić starówkę Zadaru oraz nieco mniejszy Nin, który wyjątkowo przypadł mi do gustu. Stare miasto jest bardzo ładne, mnóstwo sklepików z pamiątkami, restauracji, lodziarni, itp.
Nin
Nin 
Riwiera Zadarska zrobiła na mnie dużo lepsze wrażenie niż północ Chorwacji, chociaż według mnie nie jest to miejsce, które ponownie wybrałabym na wakacje.
Privlaka natomiast w ogóle mnie nie zachwyciła, pomijając już plażę, o której pisałam wyżej, to miejsce nie ma żadnego uroku, trochę chaotyczne zabudowania: porzucone, niedokończone pustostany, niewykończone domy kłócą się z paroma naprawdę ładnymi zabudowaniami, do tego niewielkie "wesołe miasteczko" z karuzelami, które wyglądają już na porządnie zużyte i trochę strach pozwolić dzieciom z niego korzystać.
Pogoda natomiast można powiedzieć, że nam dopisała: na siedem dni pobytu pięć dni mieliśmy bezchmurne niebo i słońce oraz temperatury znacznie powyżej 30૦C, dwa dni padał deszcz i było ok 25૦C. Byliśmy pod koniec sierpnia.

Park Narodowy Krka

Do Parku Narodowego Krka wybraliśmy się na wycieczkę i to niestety nie był najlepszy pomysł.
Sam park jest oczywiście bardzo ładny, wodospady i jeziorka mają niepowtarzalny urok.



Aby się tam dostać trzeba było popłynąć statkiem, trwało to około 25 minut. Do kasy biletowej czekała już na nas spora kolejka, druga w oczekiwaniu na statek i mimo, że nie wyglądało to dobrze, poszło wszystko w miarę sprawnie. Gorzej było na samym statku, ponieważ całą podróż okropnie śmierdziało spalinami i zdecydowanie nie był to klimat z czystym powietrzem Parku Narodowego. W drodze powrotnej płynęliśmy innym statkiem, wydawało nam się, że bardziej nowoczesnym - nie miało to jednak żadnego znaczenia - smród taki sam...
Po dotarciu na miejsce pieszo poszliśmy w kierunku wodospadów. Po drodze była możliwość skorzystania z toalet, co dało się "wyczuć" już z daleka, trzeba jednak było swoje odstać w kolejce - zwłaszcza oczywiście do damskiej toalety. Później było już tylko gorzej, jeżeli chodzi o liczbę zwiedzających - tłumy, tłumy i jeszcze raz ogromne tłumy. Przy dolnej kaskadzie wodospadu dozwolona jest kąpiel, w której jednak nie widzę żadnej przyjemności z uwagi na fakt, że najpierw do tej wody trzeba się "dopchać". Teren całego parku zwiedza się wytyczoną, jednokierunkową ścieżką - niestety nie wszyscy się do tego stosują lub oznaczeń nie widzą i idą "pod prąd", co zwiedzania nie ułatwia nikomu.


Następnie trzeba było przedostać się mostem na drugą stronę, co też nie jest ani łatwe ani przyjemne przy takiej ilości ludzi. Później było nieznacznie luźniej ale generalnie przez całą drogę było bardzo dużo zwiedzających. Wędrując kładkami nad jeziorami i rzeką nie ma mowy o tym, żeby stanąć i zrobić spokojnie parę zdjęć. Będąc z dziećmi przy tym tłumie trzeba było po prostu schować aparat do plecaka i skupić się na bezpiecznym dotarciu do końca parku. Ufff! Chyba pierwszy raz w życiu wycieczka tak mnie psychicznie wymęczyła. Mimo ładnych widoków nie znalazłam żadnej przyjemności w wędrówce przez Park Narodowy Krka...
Chcieliśmy jeszcze w drodze powrotnej z Chorwacji wybrać się na Plitvickie Jeziora, ale perspektywa, że ich zwiedzanie będzie wyglądać podobnie lub nawet jeszcze gorzej, sprawiła, że zwyczajnie sobie to odpuściliśmy.

Chorwacja pożegnała nas ulewnymi deszczami, jednak my za nią płakać nie będziemy.
Może i są ładne miejsca, ale nas nie zachwyciła. Te wszechobecne zdjęcia turkusowej, krystalicznie czystej wody... no cóż, tego trzeba się porządnie naszukać i można się trochę rozczarować. Nie zawsze jest też gwarancja pięknej, słonecznej i upalnej pogody, do tego niesamowite tłumy ludzi i fakt, że jest po prostu drogo.
Przed ewentualnym wyjazdem tam warto poświęcić sporo czasu na wybór miejsca, poczytać opinie innych i przede wszystkim nie wierzyć ślepo w te wszystkie słowa zachwytu nad tym krajem. Owszem, są piękne miejsca, na pewno są i przyjaźni ludzie - tak jak wszędzie.
Ja jednak mówię Chorwacji - NIE!

Leutaschklamm - wędrując zboczami gór...

Leutaschklamm, Mittenwald

Mittenwald to miasteczko oddalone o 20 km od Garmisch-Partenkirchen, położone między górami Wettersteingebirge a Karwendel, malowniczo otoczone ich szczytami.
Spacerując centrum miasta możemy podziwiać przepiękne ścienne malowidła na prawie każdym z budynków. Jednak ja gorąco polecam wybrać się na Leutaschklamm.

Leutaschklamm

To wąwóz położony między Mittenwaldem a Unterleutasch, na granicy Niemiec i Austrii, Bawarii i Tyrolu. Płynie nim rzeka Leutacher Ache. Przejście przez niego możliwe jest dzięki metalowym platformom zamontowanym na zboczach gór...



Zacznijmy jednak od początku. Samochód możemy wprawdzie zaparkować w Mittenwaldzie, jeśli uda nam się znaleźć jakieś miejsce, ale zdecydowanie bardziej proponuję z centrum Mittenwaldu udać się w kierunku Leutasch. Jedziemy wąską drogą prowadzącą serpentynami przez las aż dotrzemy do parkingu Leutasch (całodniowy koszt parkowania - 5 euro). Znajduje się tam również mała restauracja i toalety.
Tutaj zaczyna się nasza trasa. Początkowo prowadzi przez las, po ok 500 metrach docieramy do zejścia na platformy. Owe platformy to metalowa konstrukcja zamocowana na zboczach gór, przejście nią jest bardzo łatwe, jest na tyle szeroka, że mogą bez problemu minąć się dwie osoby, choć czasem tworzą się małe zatory, po drodze będzie trochę schodów, zarówno w górę jak i w dół oraz dwa mosty. Pierwsze wrażenie to duże "wow", nie dość, że jesteśmy wysoko, prawie w powietrzu, to dodatkowo możemy spokojnie patrzeć w dół przez metalowe kraty z których zbudowana jest cała konstrukcja 😱😀. Wow! Widoki są niesamowite!
Po ok 1 km dotrzemy do mostu Panoramabrücke.

Zamiast mostem na drugą stronę polecam udać się dalej prosto, do góry, gdzie następnie drogą przez las zejdziemy do wejścia na wodospad(23 m wysokości). Znajduje się tutaj kiosk, w którym możemy się czegoś napić lub coś zjeść oraz kasa biletowa, gdyż wstęp na wodospad jest płatny (dorośli ok 2 euro, dzieci połowę). Droga do niego ma ok 200 metrów długości i prowadzi metalowo-drewnanymi pomostami.
W drodze na wodospad jest zdecydowanie chłodniej, wilgotno a na jej końcu pod wodospadem prawie jak pod prysznicem 😉 także warto się na to odpowiednio przygotować, zabezpieczyć siebie a zwłaszcza aparaty i kamery...
Po powrocie znad wodospadu udajemy się dalej drogą, która zaczyna się stopniowo wspinać do góry. Miniemy Gasthaus Glecherschliff, gdzie znowu mamy możliwość "wrzucić coś na ruszt" i idziemy dalej w górę aż dotrzemy do mostu Panoramabrücke, stąd już znaną nam drogą z powrotem na parking.
Po drodze mamy wiele punktów z atrakcjami dla dzieci i tablicami informacyjnymi o okolicy. Ze względu na charakter całej trasy niestety nie ma możliwości zabrania ze sobą roweru, wózka dziecięcego czy wózka dla osób niepełnosprawnych, nie jest również polecane zabieranie zwierząt. Pokonanie całej trasy zajmie niewiele ponad dwie godziny. Trasa nie jest szczególnie trudna - nasze dzieciaki (2 i 7 lat) pokonały ją bez problemu, choć mały częściowo w nosidełku.

Polecam gorąco wszystkim!


czwartek, 14 września 2017

Sklepy zamknięte w niedzielę, zakupy raz w tygodniu - da się?

Sklepy zamknięte w niedzielę - czy da się z tym żyć?

Oczywiście, że się da! I dzięki temu ta niedziela jest bardziej spokojna, na luzie, bez gonitwy między sklepowymi półkami, bez tłumu ludzi również tą gonitwę uprawiających. Jeżeli mamy ochotę spędzić czas pośród tłumu ludzi możemy zawsze iść do parku, do zoo czy nawet do kościoła😅
Chciałam przypomnieć, że lata temu również w Polsce w niedzielę sklepy były pozamykane i jakoś każdy był w stanie to przeżyć. Nie rozumiem w ogóle dlaczego tak się tego ludzie boją... Tłumaczą to zmniejszeniem miejsc pracy, katastrofą dla gospodarki czy brakiem czasu w tygodniu na zrobienie zakupów. Nie wierzą w to, że normalnie pracujący człowiek nie jest w stanie w tygodniu wygospodarować sobie trochę czasu na zakupy.
Myślę, że sami pracownicy branży handlowej z pewnością ucieszyliby się na wolne niedzielę, w końcu każdy ma prawo spędzić ten czas z rodziną czy w jakikolwiek inny sposób sobie zażyczy. Oczywiście mają w zamian za to wolne dni w tygodniu, wszystko ma swoje plusy i minusy, ale niedziela to jednak niedziela!
Mieszkając w Polsce mi samej zdarzało się oczywiście pojechać i w niedzielę gdzieś do sklepu, normalne😏. Jednak jak często widzimy tam wówczas ludzi, którzy jakby wybrali się na spacer a nie na zakupy? Płaczące dzieci, którym się to po prostu nudzi lub ich ta cała wędrówka po galerii handlowej wyjątkowo męczy? Wcale się dzieciom nie dziwię, bo dla mnie samej taka wędrówka jest mega męcząca - chyba nie jestem przykładem typowej kobiety, która uwielbia uprawiać jogging biegając od jednego sklepu do drugiego, tylko po to, żeby pooglądać co jest, ja wolę jogging w bardziej naturalnym środowisku, którym dla mnie może być park, las czy nawet bieg ulicami miasta. Natomiast jak już potrzebuję kupić coś konkretnego (ubrania, buty, meble, itd), wtedy na takie zakupy jestem oczywiście zmuszona się wybrać, chociaż staram się skupić na poszukiwaniu tego, co aktualnie potrzebuję, żeby jak najszybciej to znaleźć.
W Niemczech sklepy w niedzielę są zamknięte, oczywiście są też ludzie, którzy nie do końca są z tego zadowoleni, ale mi osobiście to odpowiada i nie czuję w związku z tym żadnego braku czy dyskomfortu. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Zakupy spożywcze raz w tygodniu - niemożliwe staje się możliwe!

W Polsce mieszkałam w mieście, wokół siebie miałam pełno sklepów, do wyboru do koloru:  małe osiedlowe, targ, markety, supermarkety. W efekcie nie było chyba dnia, gdzie nie trzeba było "wyskoczyć" do sklepu bo czegoś brakowało, coś akurat się skończyło lub przyszła na coś ochota.
Po przeprowadzce do Niemiec, mieszkamy w malutkiej miejscowości, pieszo mogę wybrać się jedynie do piekarni lub do mięsnego, natomiast na "normalne" zakupy spożywczo-przemysłowe muszę jechać autem jakieś 5 km. W pierwszym momencie dla kogoś przyzwyczajonego do posiadania sklepu na wyciągnięcie ręki było to trochę uciążliwe. Jednak bardzo szybko nauczyłam się robić jedne zakupy na cały tydzień - kwestia planowania. Na początku wydawało mi się to niemożliwe, ale jak życie pokazuje nam nieustannie nie ma rzeczy niemożliwych!
Teraz z powodzeniem robię zakupy raz w tygodniu i rzadko mi się zdarza o czymś zapomnieć. Ponad to ludzie w Niemczech lubią jakby kupowanie z funkcją robienia zapasów. Niektóre artykuły kupuje się nie jako pojedyncze sztuki, a wielopaki.
Podobnie ma się kwestia kupowania napojów. Istnieją osobne sklepy, tylko z napojami, tzw Getränk Markt, gdzie kupimy wszystko, od wody po alkohol i raczej nie pojedyncze sztuki (choć to jak najbardziej możliwe), ale całe skrzynki. Jeździmy tam zwykle raz lub dwa razy w miesiącu i kupujemy skrzynkę lub więcej napojów, wody, piwa, itp. Jest to duża oszczędność czasu i wygoda bo nie trzeba codziennie biegać do sklepu po jedną butelkę wody i dwa soczki...

Także jak widać, i ze sklepami zamkniętymi w niedzielę i bez codziennego robienia zakupów jak najbardziej da się żyć. Ba! Nawet jest to całkiem wygodne i przyjemne, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Wszystko to kwestia przyzwyczajenia.

środa, 13 września 2017

Największy w Europie wodospad, największa na świecie jaksinia lodowa - ktoś wie gdzie?

To tutaj znajdziemy jedne z największych w Europie wodospadów, największą na świecie jaskinię lodową, wysokie góry, zielone doliny, najpiękniejszą wysokogórską drogę panoramiczną w Alpach, to tutaj powstała 200 lat temu najbardziej znana kolęda na świecie "Cicha noc"... czy ktoś wie co to za region? To nic innego jak Ziemia Salzburska.

Ziemia Salzburska

Jej stolicą jest, jak sama nazwa mówi, Salzburg, miasto Mozarta. Położony nad rzeką Salzach, z górującym nad starówką jednym z największych zamków średniowiecznych w Europie - twierdzą Hochensalzburg, ze starówką wpisaną od 1996 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO Salzburg jest jedną z najczęściej odwiedzanych miejscowości w Austrii.
Mimo, że miasto to udało nam się niestety tylko pobieżnie zwiedzić dobrych kilka lat temu, to właśnie postanowiłam, że pamięć trzeba sobie nieco odświeżyć, a wiedzę zdecydowanie poszerzyć i koniecznie w najbliższym czasie wybrać się tam jeszcze raz! O tym w takim razie napiszę w osobnym poście.
Ziemia Salzburska to oczywiście nie tylko sam Salzburg ale również ogromna ilość różnorodnych miejsc wartych zwiedzenia lub zobaczenia, przede wszystkim góry - Alpy Wschodnie oraz część Niskich i Wysokich Taurów, jaskinie, wodospady, wąwozy oraz bogata alpejska flora i fauna. Postaram się pokrótce przedstawić największe jego atrakcje, które udało nam się zwiedzić podczas urlopu w dolinie Bad Gastein.

Dolina Gastein

To jeden z największych i najbardziej atrakcyjnych regionów dla wielbicieli sportów zimowych w Austrii. Dzięki temu, że Gasteinertal należy do regionu narciarskiego Ski Amade możemy na jednym karnecie pokonać prawie 800 km tras narciarskich i skorzystać z 270 wyciągów, w samej dolinie mamy do dyspozycji ok 200 km tras o różnym stopniu trudności i 48 wyciągów, trasy do uprawiania narciarstwa biegowego oraz wędrówek zimowych, dodatkowo jest ona również znanym uzdrowiskiem z licznymi gorącymi źródłami.
Latem dolina Gastein jest rajem dla wielbicieli turystyki pieszej oraz rowerowej. Po aktywnie spędzonym dniu można się zrelaksować w termach lub nad jeziorem.
Widok na dolinę Gastein
Widok na dolinę Gastein
Nic dodać, nic ująć...


Most wiszący na Stubnerkogel
Most wiszący na Stubnerkogel
Ciekawą atrakcją jest most wiszący położony przy górnej stacji kolejki Stubnerkogel. Ma on długość 140 m, szerokość ok 1 m, rozpięty między dwoma wierzchołkami góry nad 28 metrowa przepaścią - tylko dla osób o mocnych nerwach 😁 Jego konstrukcja ma wytrzymywać podmuchy wiatru sięgające nawet 200 km na godzinę. Na moście znajduje się również punkt, w którym można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie dostępne na stronie internetowej tamtejszego ośrodka.  Poza mostem do dyspozycji mamy również platformę widokową na okoliczne szczyty Wysokich Taurów.
Trzy główne miejscowości w Gasteinertal to: Dorfgastein, Bad Gastein i Bad Hofgastein. Każda z nich ma całkowicie inny charakter, dzięki temu doskonale się uzupełniają. Bad Gastein stanowił niegdyś światowej sławy uzdrowisko, w którym bywały takie osobistości jak cesarz Franciszej Józef I z żoną Sissi, kompozytor Franciszek Schubert czy filozof Artur Schopenhauer, Dorfgastein to typowo alpejska wioska górska, natomiast Bad Hofgastein to nowoczesne uzdrowisko.

Wodospady Krimml

Już z daleka widać pieniące się wody i słychać ich szum...
Wodospad ma 380 m wysokości, co czyni go jednym z najwyższych w Europie. Składa się z trzech progów, z których pierwszy jest najwyższy i ma wysokość 140 m. Wody górskiej rzeki Krimmler Ache spadają wąskim strumieniem po prawie pionowych skałach.

Wodospady Krimml
Wodospady Krimml


Wodospady Krimml

Do dolnej kaskady wodospadu dotrzemy z parkingu w 10-15 minut. Po drodze należy kupić bilety wstępu (dorośli - 3 euro, dzieci od 6 do 15 lat - 1 euro).  Droga jest dobrze zabezpieczona i świetnie utrzymana, serpentynami zaprowadzi nas na szczyt najwyższej kaskady. Po drodze znajduje się wiele punktów widokowych oraz możliwości zatrzymania się na dłuższy odpoczynek. Dotarcie na szczyt nie powinno nam zająć więcej niż półtorej godziny.

Bischofshofen - skocznia narciarska

To miejsce zna z pewnością każdy kibic skoków narciarskich. Na skoczni w Bischofshofen corocznie 6 stycznia kończy się Turniej Czterech Skoczni.

Skocznia w Bischofshofen

Skocznia w Bischofshofen

Skocznia w Bischofshofen - widok z góry
Skocznia w Bischofshofen - widok z góry

Największa na świecie jaskinia lodowa w Werfen

Eisriesenwelt jest największą na świecie jaskinią naturalną złożoną z wielu jaskiń wypełnionych przez cały rok lodem. Całość rozciąga się  na długość ok 42 km i znajduje się wewnątrz góry Hochkogel.
Samochód można zaparkować bezpośrednio przed punktem sprzedaży biletów, jednak zwłaszcza w miesiącach wakacyjnych, gdzie ilość odwiedzających jest ogromna, w przypadku braku miejsc parkingowych zdarza się, że droga dojazdowa jest zamykana, wówczas auto trzeba zostawić na dolnym parkingu i do góry podjechać autobusem.
W kasie kupujemy bilety (ceny można sprawdzić w różnych wariantach tutaj: http://www.eisriesenwelt.at/allgemeine-infos/preise.html) i ruszamy w drogę. Najpierw pieszo musimy dotrzeć do kolejki linowej. Na nas tutaj już niestety czekała dość długa kolejka oczekujących na wjazd do góry. Sam wjazd kolejką trwa nie więcej niż kilka minut. Z górnej stacji znowu pieszo trzeba udać się do wejścia do jaskini.

Fragment drogi z górnej stacji kolejki do wejścia do jaskini
Fragment drogi z górnej stacji kolejki do wejścia do jaskini

Wejście do jaksini Eisriesenwelt
Wejście do jaksini Eisriesenwelt
Zwiedzanie jaskini trwa 75 minut i odbywa się tylko z przewodnikiem. Przewodnicy czekają przy wejściu do jaskini, po zebraniu grupy rozdają lampy i wchodzi się do środka.
Podczas zwiedzania trzeba przejść niezliczoną ilość schodów, najpierw w górę, potem na dół, jaskinia oświetlana jest tylko światłem z naszych lamp i przez przewodników. W środku ze względów bezpieczeństwa dla odwiedzających jak i ochrony samej jaskini obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć i nagrywania filmów. Zostają nam tylko nasze wspomnienia 😀
Na całą wyprawę trzeba przeznaczyć ok 3 godzin.

Grossglockner Hochalpenstrasse

Grossglockner Hochalpenstrasse to najwyżej położona droga samochodowa o utwardzonej powierzchni w Austrii, stworzona na cele turystyczne. Zaczyna się w miejscowości Bruck an der Grossglocknerstrasse, a kończy w pobliżu lodowca Pasterze na wysokości 2369 m n.p.m.
Jest to najpiękniejsza droga panoramiczna w Alpach, ma długość 48 km i wije się serpentynami przez Park Narodowy Wysokie Taury aż do podnóża najwyższego szczytu Austrii - Grossglockner 3798 m n.p.m. Przejedziemy przez wszystkie strefy wegetacyjne, od soczyście zielonych łąk aż do krainy wiecznego lodu.



Wzdłuż całej drogi znajduje się wiele punktów widokowych, restauracji i sklepów z pamiątkami.
Na końcu znajdują się parkingi, platforma z widokiem na lodowiec Pasterze i Grossglockner oraz wystawy dotyczące lodowca i nie tylko. Kolejką Gletscherbahn można zjechać na dół, i pieszo podejść do olbrzymiego jęzora lodowca Pasterze.



Z platformy widokowej możemy obserwować niezwykle słodkie świstaki w ich naturalnym środowisku.


Przejazd drogą jest płatny: samochód osobowy 35,5 euro, motocykl 25,5 euro. Droga czynna jest od początku maja do początku listopada. Warto zaplanować przejazd nią na dzień, w którym będzie ładna pogoda (najlepiej bezchmurne niebo), wówczas mamy zagwarantowane niezapomniane widoki.

Wyżej opisane miejsca to oczywiście nie wszystko jeśli chodzi o atrakcje jakie oferuje nam Ziemia Salzburska. Warto od nich zacząć, a po drodze odkrywać kolejne i kolejne....

wtorek, 12 września 2017

Ehrwald i Trioler Zugspitz Arena - idealne miejsce na aktywny wypoczynek.

Ehrwald w Austrii to jedno z moich ulubionych miejsc na Ziemi💓
Ehrwald i masyw Zugspitze - widok z Grubigstein.
Ehrwald i masyw Zugspitze - widok z Grubigstein.
Jest to niewielka miejscowość leżąca u podnóża Zugspitze, najwyższego szczytu Niemiec.
Razem z sześcioma innymi miejscowościami: Lermoos, Berwang, Biberwier, Heiterwang, Bichlbach i Namlos tworzą wymarzony region urlopowy nazywany Tiroler Zugspitz Arena.

Ehrwald jest z nich największy, jednak każda z miejscowości ma do zaproponowania różne atrakcje, dzięki czemu czas spędzony tam będzie niezwykle urozmaicony i na pewno nie zagości w nim nuda. Oczywiście zimą jest to świetne miejsce dla miłośników białego szaleństwa: 139 km tras narciarskich o różnym stopniu trudności, z czego 93 km dodatkowo naśnieżane, 58 wyciągów zabiera nas w inny świat, w którym każdy znajdzie coś dla siebie.
Latem natomiast otwierają się przed nami całkowicie inne możliwości: szklaki piesze o wszystkich stopniach trudności - od łatwych tras wycieczkowych dla rodzin z dziećmi po wymagające ścieżki wspinaczkowe, podobnie pod względem różnorodności ma się sprawa dla wielbicieli dwóch kółek, trasy certyfikowane i sprawdzane przez TÜV, każdy wyciąg umożliwia również wjazd z rowerem do góry, do tego przepiękne jeziora z turkusową i krystalicznie czystą wodą, w których można się kąpać, baseny, pole golfowe, letni tor saneczkowy o długości 1300 m, z 40 zakrętami i przejazdem przez tunel i jeszcze, jeszcze więcej...
Największą atrakcją regionu jest oczywiście Zugspitze (o którym pisałam już przy okazji Garmisch-Partenkirchen http://anialek.blogspot.de/2017/06/garmisch-partenkirchen-nie-tylko-dla.html). Jak już wspominałam to najwyższy szczyt Niemiec o wysokości 2962 m, położony na granicy niemiecko-austriackiej. Z Ehrwaldu na szczyt wjedziemy kolejką linową Tiroler Zugspitzbahn. 
Teraz, jak jestem w temacie kolejki, muszę napisać co nieco o bilecie Z-Ticket. Możliwość zakupu tego biletu jest ogromnym plusem jeżeli planujemy urlop w Tiroler Zugspitz Arena. Co to jest i co nam daje? Jest to karta/bilet który można zakupić na okres minimalnie 3 a maksymalnie 13 dni. Na pierwszy rzut oka może się on wydawać stosunkowo drogi, ale zapewnia nam różnorodne zajęcia na cały okres jego obowiązywania, tj:
  • jednorazowy wjazd i zjazd na Zugspitze (osobno kupowany bilet kosztuje 43,5 Euro/os)
  • codzienne jeden wjazd i zjazd każdą z pozostałych kolejek w poszczególnych miejscowościach 
  • jednorazowy rejs statkiem po jeziorach Heiterwangersee i Plansee
  • codziennie jeden wjazd kolejką i zjazd letnim torem saneczkowym
  • pół godziny gry w tenisa dziennie
  • mini golf lub tenis w Bichlbach - odpowiednio jedna runda lub jedna godzina dziennie
  • darmowe korzystanie z komunikacji miejskiej
  • codziennie wstęp na wszystkie baseny i kąpieliska
Poniżej link ze szczegółami dotyczącymi Z-Ticket i cenami:
http://www.zugspitzarena.com/de/urlaubsthemen/z-ticket
My korzystaliśmy z niego już dwukrotnie, przy 10-cio dniowym pobycie w Ehrwaldzie mieliśmy Z-Ticket na 7 dni (wtedy była tylko taka możliwość) i zawsze w pełni go wykorzystywaliśmy.

Wracając do Zugspitze, wjazd na niego warto zaplanować na dzień, w którym będzie ładna pogoda, a najlepiej bezchmurne niebo, gdyż tylko wtedy możemy się cieszyć wspaniałymi widokami. Poza tym należy pamiętać, że wjeżdżamy na prawie 3000 m i należy się porządnie ubrać - zamknięte buty (żadne japonki czy sandałki !) i ciepłe ubranie. U góry będzie na pewno chłodniej, może dużo mocniej wiać wiatr, a nawet w sierpniu zdarza się, że można wziąć w rękę kulkę śnieżną:-) Na szczycie czeka na nas wspaniała panorama Alp Bawarskich, znajduje się tutaj przestronny taras widokowy, sklepy z pamiątkami, restauracje. Na szczycie znajduje się również około 4-metrowej wysokości pozłacany krzyż, do którego bardziej odważni turyści dostaną się po metalowych drabinkach.
W Ehrwaldzie obowiązkowo należy również skorzystać z kolejki Ehrwalder Almbahn. U góry czekają na nas wspaniałe widoki, a przede wszystkim jest to świetny punkt wyjścia na piesze wędrówki.
Issentalköpf Ehrwald
Issentalköpf Ehrwald

Widok na górną stację kolejki Ehrwalder Almbahn.
Widok na górną stację kolejki Ehrwalder Almbahn.
Szlakiem z Ehrwalder Almbahn na Seebensee
Szlakiem z Ehrwalder Almbahn na Seebensee

Seebensee
Seebensee
Przy dolnej stacji kolejki Ehrwalder Almbahn znajduje się początek szklaku Wasserfallrunde. Trasa liczy ok 3 km i jej przejście zajmie nieco ponad godzinę. Jest ona szczególnie polecana dla rodzin z dziećmi (nasz dwulatek przeszedł ją bez problemu na własnych nóżkach!), Dla dzieci dużą atrakcją są zlokalizowane po drodze przystanki z opisem przyrody, ale przede wszystkim z szukaniem wskazówek do rozwiązania zadania przy ostatnim przystanku.

W sąsiedniej miejscowości Biberwier warto wjechać kolejką na Marienberg, natomiast w drodze powrotnej zjechać nią tylko do połowy, a następnie skorzystać z letniego toru saneczkowego o długości 1300 m i z czterdziestoma zakrętami. Świetna zabawa dla małych i dużych:-) Stąd również możemy wybrać się na pieszą wycieczkę nad jezioro Blindsee.
Jest to jezioro o głębokości dochodzącej do 25 m, jego wody są turkusowe i krystalicznie czyste, w letnich miesiącach temperatura wody dochodzi nawet do ok 24ºC. Można się tam kąpać, jest to również raj dla nurków. Jezioro można całe obejść bardzo łatwą ścieżką, a przy okazji samemu znaleźć sobie najlepsze miejsce do kąpieli - do wyboru mamy niewielką plażę, ale i wiele innych łatwych zejść do wody i miejsc o bardziej kameralnej atmosferze:-)
Blindsee
Blindsee

Blindsee
Blindsee

Szczyt Grubigstein to obowiązkowy punkt w Lermoos, rozpościera się stamtąd wspaniały widok na masyw Zugspitze oraz na jezioro Blinsee. Oczywiście możemy dostać się na górę pieszo lub kolejką. W Lermoos warto również spędzić trochę czasu na odkrytym basenie Panoramabad - widok jak z pocztówki - po prostu niesamowity!
Z miejscowości Heiterwang warto wybrać się w rejs statkiem po jeziorach Heiterwangersee i Plansee a później zakosztować kąpieli w ich turkusowych wodach.
Rejs statkiem po jeziorach Heiterwangersee i Plansee
Rejs statkiem po jeziorach Heiterwangersee i Plansee

Heiterwangersee
Heiterwangersee

Heiterwangersee
Heiterwangersee

Oprócz wyżej wymienionych atrakcji, czeka na nas w tym rejonie jeszcze dużo, dużo więcej do zrobienia i zobaczenia. My sami, mimo, że spędziliśmy tam dwukrotnie urlop, zawsze z dziką przyjemnością wracamy.
Chciałabym też zauważyć, że wielu ludziom "Alpy" kojarzą się z mega stromymi górami, gdzie trzeba być wyposażonym w profesjonalny sprzęt wspinaczkowy, a wędrowanie po nich musi być fizycznie bardzo wyczerpujące... Oczywiście są też i takie trasy, w końcu Alpy to najwyższy łańcuch górski Europy, o długości ok 1200 km, najwyższy szczyt Alp i jednocześnie Europy, Mont Blanc ma wysokość 4810 m n.p.m., poza nim mamy jeszcze 81 innych czterotysięczników. Rzeczywiście to jest to o czym pisałam wyżej - niedostępne dla "zwykłych śmiertelników' strzeliste, nagie, przepiękne szczyty..., ale nie tylko to znajdziemy w tych górach. Znajdziemy tam również mniejsze szczyty, zielone, przepiękne doliny, jeziora, bajeczne miasteczka, po prostu miejsca dostępne praktycznie dla każdego, kto zechce się w nich zakochać, tak jak ja😊

środa, 6 września 2017

Witaj szkoło - pierwsza klasa w Niemczech.

Pierwszy rok szkolny za nami, za kilka dni zaczynamy kolejny i drugą klasę szkoły podstawowej. Pierwszą klasę nasz Jakub zaczynał nie znając języka niemieckiego i w wieku 6 lat, teraz nie ma praktycznie żadnego problemu żeby się w nim porozumiewać. Oczywiście robi błędy i jeszcze dużo musi się nauczyć, ale zrobił bardzo duże postępy. Wszyscy mówili, że dwa lub trzy miesiące i już będzie bez problemu "gadał" - nie do końca tak to działa, trwało to trochę dłużej, ale na to trzeba mieć więcej czasu, w końcu to nie nauka wierszyka na pamięć tylko język obcy. 
Pierwsze dni w szkole musiały być dla niego ciężkie - nic nie rozumiał, nie mógł się z nikim dogadać, jednak wcale nie było tego po nim widać. Chętnie chodził do szkoły i robił zadania domowe, z dnia na dzień uczył się nowych słówek. Bardzo duża w tym zasługa jego nauczycielki, dla której nie było żadnego problemu z jego brakiem znajomości języka. Bardzo cierpliwa i zawsze pomocna sprawiła, że przebrnął przez ten trudny czas.
Oczywiście łatwo nie było, zwłaszcza z innymi dziećmi. Na początku większość dziewczynek chciała mu we wszystkim pomagać, ale jak to chłopcy w tym wieku on wolał towarzystwo kolegów... Zdarzało się, że niektórzy koledzy próbowali mu dokuczać albo robić głupie kawały, ale dzięki interwencji i przede wszystkim rozmowie z ich wychowawczynią zdołał się w pełni zintegrować z resztą klasy. Ciężko się było również odnaleźć ze względu na fakt, że mieszkamy w małej miejscowości i dzieci znają się tu już od przedszkola, niektórzy mają już swoich najlepszych przyjaciół, jest to mała i dobrze znająca się społeczność, gdzie od razu widać, że ktoś jest nowy. Jednak większość ludzi jest na tyle otwarta, że dali nam szansę na bycie ich częścią.
Teraz trochę praktycznych informacji jak funkcjonuje szkoła podstawowa, przynajmniej na Bawarii.
Książki na cały rok kosztowały nas 25 Euro, do tego na początku roku dostaliśmy listę potrzebnych rzeczy (zeszytów i innych szkolnych przyborów ok 60 Euro), które trzeba było dostarczyć w ciągu dwóch pierwszych dni szkoły. Wszystkie te rzeczy były przechowywane w szkole, jedyne co Jakub nosił w tornistrze, to: piórnik, czytanka i teczka z zadaniem domowym, a to oznacza, że jego tornister nigdy nie był ciężki.... Zadania domowe mieli codzienne oprócz piątku i innych wolnych dni.
W ciągu roku szkolnego nie musieliśmy ponosić praktycznie żadnych innych kosztów jeżeli chodzi o książki czy przybory szkolne, chyba że nowy ołówek czy gumka do gumowania. Zdarzyły się może ze trzy wyjazdy na wycieczkę (do lasu, do teatru, wyjście na basen) co kosztowało nas jednorazowo nie więcej niż 5 Euro.
Zajęcia odbywały się codziennie w godzinach od 8:15 do 11:35 lub 12:20. W tym zawsze jedna długa przerwa (20 min) na którą dzieci zawsze, przez cały rok wychodzą na dwór (chyba, że mocno pada deszcz). Wyjść muszą wszyscy, nikt nie zostaje w szkole. Jak pamiętam za moich czasów, a od znajomych wiem że i teraz też tak jest w większości szkół, mogliśmy wychodzić na dwór sporadycznie przy ładnej pogodzie. To mi się tutaj bardzo podoba, że dzieci codziennie idą się przewietrzyć i przy okazji trochę zahartować przy praktycznie każdej pogodzie a zwłaszcza zimą. W przedszkolu jest podobnie, wprawdzie nie codziennie, ale bardzo często i niezależnie od pory roku dzieci w miarę możliwości wychodzą choć na chwilę na plac zabaw.
Inaczej jest również rozwiązana kwestia ferii. Letnie ferie trwają sześć tygodni, ich termin jest różny w każdym landzie, Bawaria akurat ma jako ostatnia, zwykle od ok 1 sierpnia do 11 września. Pozostałe wolne jest rozrzucone w trakcie całego roku, tj. jeden tydzień na przełomie października i listopada, dwa tygodnie na Boże Narodzenie, jeden tydzień na przełomie lutego i marca na karnawał, dwa tygodnie na Wielkanoc, dwa tygodnie w czerwcu. Takie rozwiązanie ma oczywiście swoje plusy i minusy. Zdecydowany minus to jak człowiek normalnie pracuje, a tu dziecko dosłownie "co chwilę" ma wolne, ale z drugiej strony dziecko ma możliwość trochę odsapnąć w ciągu roku szkolnego i nie ma długich letnich wakacji, gdzie potrafi się porządnie zanudzić.
Jeżeli chodzi o system oceniania dzieci - w pierwszej klasie podobnie jak w Polsce nie ma ocen, jest świadectwo opisowe. W ciągu roku szkolnego było kilka testów sprawdzających wiedzę i umiejętności uczniów, poza tym na koniec pierwszego semestru, co jest tutaj też nowością, dostaliśmy kilku stronicową ankietę, w której dziecko miało samo siebie ocenić w kilku dziedzinach: życie szkolne, niemiecki, matematyka, religia, zajęcia plastyczne, sport, postępy w nauce itp. Taką samą ankietę wypełniała nauczycielka, i później na spotkaniu (nauczyciel, uczeń, rodzic) porównywano obie ankiety, omawiano ewentualne różnice i ustalano wspólnie cele do osiągnięcia. Jest to moim zdaniem ciekawe rozwiązanie, bo pokazuje zarówno punkt widzenia dziecka jak i nauczyciela. 
Czego nauczył się w pierwszej klasie? Nauczył się czytać (w miarę płynnie i ze zrozumieniem) i pisać, dodawać i odejmować do 20, poznał figury geometryczne, zaczął chętnej brać udział w zajęciach plastycznych a przede wszystkim wprost pokochał zajęcia sportowe.
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że przeszliśmy wszyscy przez tą pierwszą klasę w miarę na luzie i mimo wszystko bez większego stresu. Myślę, że zazwyczaj pójście dziecka do szkoły (do przedszkola itp) to większe przeżycie dla rodziców niż dla samego zainteresowanego. To my wymyślamy problemy tam gdzie dla dziecka ich w ogóle nie ma. Jakub poszedł do szkoły jako sześciolatek, bo chciał, bo uznaliśmy, że nie ma sensu go na siłę trzymać w przedszkolu bo jest taka możliwość. Większość dzieci jest bardzo elastyczna i umie bez problemu dostosować się do danej sytuacji, w przeciwieństwie do rodziców. Wiem, że chcemy dla dzieci jak najlepiej, ale czasem trzeba wysłuchać czego to dziecko chce i mu zaufać, a nie patrzeć tylko na swoje wygody. Teraz już w Polsce nie ma problemu - do szkoły idą siedmiolatki, a szkoda bo na pewno dużo sześciolatków byłoby na szkołę gotowych. Ja rok temu od wielu znajomych słyszałam, że źle robię, po co go wysyłam do szkoły, ale żadna krzywda mu się nie stała i gdybym miała decydować jeszcze raz zrobiłam tak samo. Wiem, że zaraz ktoś powie, że Niemcy to nie Polska, ale jak podejmowaliśmy decyzję o jego pójściu do szkoły nie mieliśmy jeszcze w perspektywie wyjazdu tutaj - miał chodzić do szkoły w Polsce.
Teraz przed nami kolejny rok szkolny i z pewnością więcej nauki, dodatkowo cały czas nauka języka, ale na razie przynajmniej Jakub ciągle cieszy się na myśl o szkole, na kolegów i koleżanki, na wszystkie inne nowe rzeczy... Oby ta radość towarzyszyła mu jak najdłużej :-)

Zdrowe drugie śniadanie

Wczoraj miałam okazję pomagać w szkole mojego syna przy organizacji "gesunden Pausenfrühstück" czyli drugiego śniadania dla dzieci...