środa, 3 lipca 2019

Zdrowe drugie śniadanie

Wczoraj miałam okazję pomagać w szkole mojego syna przy organizacji "gesunden Pausenfrühstück" czyli drugiego śniadania dla dzieci. Bardzo ciekawa inicjatywa prowadzona od lat przez Mamy dzieci uczęszczających do naszej szkoły, którą chciałabym trochę przybliżyć.

Do szkoły podstawowej w Niemczech dzieci uczęszczają przez cztery lata, do kolejnej, piątej klasy idą już do nowej szkoły (Mittel-, Realschule lub Gymnasium), w związku z tym w naszej szkole uczą się tylko cztery klasy. Każda z tych klas raz w roku pomaga w przygotowywaniu śniadania, dzieci wprost uwielbiają te zajęcia, oczywiście z jednej strony pewnie dlatego, że wówczas przez około półtorej godziny nie muszą siedzieć na lekcjach, ale z drugiej strony bardzo chętnie pomagają nam w przygotowywaniu jedzenia.

Zanim jednak dzieciaki zjawiły się w szkolnej kuchni Mamy już dawno rzuciły się w wir przygotowań. Trzeba było przygotować miejsce na bufet dla dzieci oraz stoły i krzesła przy których będą mogły spokojnie zjeść śniadanie. Ponadto wstępnie przygotowałyśmy już poszczególne stanowiska oraz produkty do wykonania zaplanowanych potraw. W związku z tym, że wczoraj pomagała nam pierwsza klasa (sześcio- i siedmiolatki) pokroiłyśmy już wcześniej warzywa na kanapki i owoce na szaszłyki owocowe, gdy to było już gotowe do akcji wkroczyły dzieciaki.
Przy każdym stanowisku znajdowały sie po dwie Mamy i kilkoro dzieci, razem przygotowaliśmy zaplanowane potrawy, czyli kanapki z warzywami i rzeżuchą, szaszłyki owocowe, gofry, tosty z serem i szynką, serek truskawkowy oraz napój owocowy w arbuzach (woda, sok jabłkowy, malinowy i oczywiście arbuz pokrojony w kawałki)
Gdy wszystko było gotowe dzieci mogły brać się za pałaszowanie przygotowanych smakołyków. Żeby nie zapanował totalny chaos, najpierw śniadanie zjadły dwie klasy, a następnie, po chwili przerwy na uzupełnienie bufetu, zjawiły się kolejne dwie klasy. Gdy wszystkie brzuszki zostały napełnione zostało nam już tylko posprzątać i gotowe.

W całej akcji brało udział dziesięć Mam i zajęło nam to około trzy godziny. Oczywiście wcześniej Mamy, które są odpowiedzialne za organizację musiały ułożyć menu i zrobić zakupy, ale widząc jak wszystko zostało przygotowane i przeprowadzone muszę przyznać, że swoją rolę wykonały świetnie.  Śniadanie jest organizowane cztery razy w roku i jest to wydarzenie, na które mój syn zawsze się cieszył, teraz rozumiem dlaczego.
Na koniec jeszcze jedna ważna kwestia, a mianowicie: kto za to wszystko płaci?
Płacą dzieci - każde przynosi 1 euro, dodatkowo raz w roku zakupy sponsoruje w całości jeden z pobliskich marketów, natomiast inny, również raz w roku, przekazuje nam bon o wartości 50 euro.

Ktoś może zapytać: czy warto? Według mnie: warto! Jeżeli są chętne Mamy do organizacji całego przedsięwzięcia, a tych póki co nie brakuje, jest to bardzo miło przyjmowana przez dzieci inicjatywa, w której chętnie biorą udział. Ja osobiście byłam zaskoczona, jak duża była radość mojego syna gdy dowiedział się, że będę również pomagać - a dla mnie radość dziecka jest zawsze bezcenna.

czwartek, 30 listopada 2017

Klasa kombi - czyli szkolna mieszanka dzieci niekoniecznie wybuchowa

W ostatnich latach w Polsce większość rodziców przejmowała się faktem, że muszą posłać swojego sześciolatka do szkoły, a do tego najczęściej miały to być klasy mieszane, czyli sześcio- i siedmiolatków. Dla większości z nas było to nie do pomyślenia, dla niektórych nawet do tego stopnia, że starali się o odroczenie pójścia dziecka do szkoły u psychologów. Na zebraniu rodziców w przedszkolu skala tego zjawiska mnie po prostu zszokowała. Najbardziej nieprawdopodobnym był dla mnie fakt, że rodzice dziewczynki (7 lat), odroczonej już rok wcześniej, z wielką przyjemnością odroczyliby jej pójście do szkoły o kolejny rok! Dodam, że dziewczynka już znała cały alfabet,  bez problemów uczyła się na pamięć tekstów na przedszkolne przedstawienia i nie miała żadnych problemów z wykonywaniem wszelkich zadań zerówkowych. Wydaje mi się, że to zwyczajnie rodzice boją się czasami zmian i nowości w życiu swojego dziecka, ale musimy się z tym pogodzić, bo to przecież nieuniknione. Nie możemy trzymać dziecka wiecznie pod kloszem, tym bardziej, że dzieci są niezwykle elastyczne, najczęściej błyskawicznie dopasowują się do nowych sytuacji i tam, gdzie my widzimy ogromny problem, dla nich jest to całkowicie naturalna sytuacja.

Kombiklasse - co to w ogóle jest?

Pod koniec ubiegłego roku szkolnego dostałam ze szkoły informację, że w naszej szkole zostanie utworzona Kombiklasse i w związku z tym zapraszają wszystkich rodziców klasy pierwszej i drugiej (akurat tych klas to w tej sytuacji dotyczyło) na zebranie informacyjne.
Według niemieckich przepisów aby utworzyć w szkole klasę musi być minimum 13 uczniów. Tyle uczniów było wówczas w drugiej klasie, ale niestety jedno z dzieci wyprowadzało się i w tej sytuacji szkoła nie miała wystarczającej liczby dzieci do stworzenia w kolejnym roku szkolnym klasy trzeciej. Możliwe były dwa rozwiązania: pierwsze z nich to wysłanie dzieci do szkoły w pobliskiej miejscowości, ale to wiązałoby się z tym, że dzieci musiałyby codziennie dojeżdżać autobusem,  do tego gmina byłaby obciążona dodatkowymi kosztami mimo posiadania własnej szkoły, ponadto całkowita zmiana otoczenia dla dzieci... Drugim rozwiązaniem było utworzenie Kombiklasse i tylko to było właściwie brane pod uwagę. Jak to wyglądało w praktyce? Otóż klasa pierwsza liczyła wówczas 21 uczniów, do tego klasa druga 12, obie klasy podzielono na pół i utworzono dwie klasy kombi 2\3a (dziesięcioro pierwszoklasistów i sześcioro drugoklasistów) i 2\3b(jedenaścioro pierwszoklasistów i sześcioro drugoklasistów). W pierwszej chwili dziwne i trochę skomplikowane, ale z czasem wydaje się to całkiem logiczne i dobre rozwiązanie. 
Oczywiście i tutaj mieliśmy rodziców, którzy mieli sporo obaw, głównie przed podziałem dzieci, żeby nie rozdzielać najlepszych kolegów, jak dzieci zareagują na taką zmianę itd. Jednak zdecydowana większość rodziców przyjęła to całkiem spokojnie, bez żadnego stresu. A mój syn więcej uwagi i entuzjazmu potrafi poświęcić temu, że za oknem pada śnieg niż na zapowiedziane zmiany...
Bardzo miły był fakt, że zdanie dzieci również jest brane pod uwagę przy podziale na klasy. Każdy z uczniów dostał kartkę, na której miał wypisać jedną osobę, z którą chce być w przyszłym roku w klasie. 

Klasa kombi w praktyce

Wraz ze świadectwem dostaliśmy listę z przydziałem dzieci do nowych klas. W naszym przypadku nie była to tylko zmiana kolegów, ale również nowa nauczycielka i nowa klasa. I znowu mój syn zupełnie się tym nie przejął, nawet stwierdził, że się cieszy na nowych kolegów i nauczycielkę, mimo że jego dotychczasowa wychowawczyni była świetna i bardzo ją lubił.
Tak więc zaczęliśmy nowy rok szkolny w nowym składzie klasy kombi. Plusem jest fakt, że w klasie jest tylko szesnastu uczniów, więc nauczyciel może więcej czasu poświęcić każdemu z osobna, ponadto dzięki utworzeniu klas kombi szkoła otrzymała dodatkowego nauczyciela w wymiarze kilku godzin tygodniowo. Główne zajęcia z niemieckiego i matematyki odbywają się jednak w starym składzie (sprzed podziału na Kombiklasse) z dotychczasową nauczycielką aby utrzymać poziom nauki obu klas, natomiast wszelkie pozostałe zajęcia już w nowym składzie. 
Po niecałych dwóch miesiącach nauki odbyło się pierwsze zebranie rodziców i czas na pierwsze podsumowania ze strony nauczycieli: po krótkim czasie na wzajemne poznanie się nauka ruszyła pełną para, sama nauczycielka była pozytywnie zaskoczona jaki wpływ mają na siebie dzieci obu roczników, że potrafią sobie wzajemnie pomagać, współpracować, uczyć się od siebie nawzajem. Oczywiście są to normalne dzieci, co oznacza też, że potrafią rozrabiać i przeszkadzać w lekcjach :-), jednak w szesnastoosobowej klasie sytuację można szybko opanować. 
Dzięki wsparciu ze strony dodatkowego nauczyciela mój syn ma raz w tygodniu indywidualne zajęcia poświęcone dodatkowej nauce języka niemieckiego. 
Jak do tej pory nie widzę żadnych minusów łączenia dzieci dwóch roczników w jedną klasę, choć wszystko jeszcze przed nami. Nasi nauczyciele moim zdaniem stanęli na wysokości zadania i dzięki temu jest to dla nas wszystkich w miarę "bezbolesne".
Jak pisałam już na początku dzieci potrafią zazwyczaj świetnie dopasowywać się do nowych sytuacji, nie boją się zmian, a nawet biorą je za coś naturalnego. Dużo zależy też od nas samych, rodziców, jak my przedstawiamy dzieciom zaistniałe sytuacje, jeżeli jesteśmy negatywnie nastawieni to być może i im udzieli się ten pesymizm. Pamiętajmy, że nasze Maluchy to świetni obserwatorzy, którzy sami już również potrafią ocenić sytuację i może być w tej ocenie więcej rozsądku niż nam się wydaje...

poniedziałek, 9 października 2017

7,5 milona litrów piwa w 18 dni? Oktoberfest 2017


Właśnie zakończył się 184 Oktoberfest. 6,2 miliona gości w ciągu 18 dni wypiło 7,5 miliona litrów piwa. Mnie również udało się w tym roku dołożyć do tego bilansu swój kufelek. Kto nie był, niech żałuje!
Monachijski Oktoberfest to najbardziej znany na świecie festyn, który co roku przyciąga zewsząd miliony turystów.

Bezpieczeństwo

Mimo obaw o bezpieczeństwo uczestników przy okazji masowych imprez goście i w tym roku dopisali.
Nowością był fakt, iż cały teren Theresienwise był ogrodzony a przy wejściach odbywały się kontrole przeprowadzane przez służby porządkowe pod okiem policji. Na teren Oktoberfest można było jedynie wnieść, i to po sprawdzeniu zawartości, malutki plecak lub małą torebkę (max 3 l pojemności, o wymiarach nie większych niż 20x15x10 cm), więc nawet średniej wielkości torebkę trzeba było oddać do przechowalni bagażu (opłata 4 euro). Dodatkowo przed wejściem do niektórych namiotów jeszcze raz była sprawdzana zawartość wnoszonych plecaków czy torebek. Ulice wokół całego terenu imprezy były zamknięte dla ruchu kołowego i dodatkowo patrolowane przez policję, która również bardzo licznie była widoczna na całym terenie Oktoberfest. Także mogę z czystym sumieniem zaryzykować stwierdzenie, że można się było czuć tam w miarę bezpiecznie. Od razu również info dla "uchodźcofobów" - żadnych uchodźców na Oktoberfest nie widziałam, zresztą zwiedzając większe atrakcje Monachium również nie.
Samochód zaparkowaliśmy poza ścisłym centrum Monachium, po czym kupiliśmy całodniowy, grupowy bilet komunikacji miejskiej (dla 5 dorosłych osób: 12,6 euro) i już dalej metrem (U-Bahn) przemieszczaliśmy się po mieście - jest to idealne rozwiązanie, gdyż nie musimy stać w korkach lub jeśli ktoś nie zna miasta, krążyć w poszukiwaniu miejsc parkingowych. Metro szybko i sprawnie dowiezie nas w praktycznie każdy zakątek Monachium.

Co czeka na nas na Oktoberfest?

Co czeka na nas na Oktoberfest? Całe mnóstwo atrakcji, zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci. Na miłośników piwa czeka szesnaście dużych namiotów piwnych i dwadzieścia dwa małe serwujące różnego rodzaju jedzenie oraz napoje, od ciast, tortów i deserów, przez ryby, aż po pieczone kurczaki i golonka. Według przepisów Oktoberfest piwo mogą serwować jedynie tradycyjne monachijskie browary, które warzą je zgodnie z Bawarskim Prawem Czystości z 1487 r i normą niemiecką z 1906 r. Browarów tych jest sześć: Spaten-Franziskaner-Bräu, Augustiner, Paulaner, Hacker-Pschorr, Hofbräu, Löwenbräu. Jest to piwo o zawartości alkoholu do 6,2%. Każdy gospodarz sprzedaje w swoim namiocie piwo tylko jednego browaru. Jest ono serwowane w litrowych kuflach (Maß).
Miejsce w namiocie już na kilka miesięcy przed rozpoczęciem Oktoberfest można zarezerwować, natomiast aby usiąść w namiocie i napić się piwa bez rezerwacji warto przyjść jak najwcześniej (w dni powszednie zabawa zaczyna się o godzinie 10.00, natomiast w weekend od godziny 9.00). Już ok godziny 12-13 w namiotach jest tak pełno (przynajmniej w weekend), że ciężko znaleźć wolne miejsce siedzące, a takie mieć trzeba jeśli chcemy się napić, inaczej kelnerki piwa nie sprzedadzą. Oprócz piwa, w każdym z namiotów możemy też oczywiście dobrze zjeść i spróbować tradycyjnej bawarskiej kuchni.
W każdym z namiotów są bezpłatne toalety, co nawet po jednym litrowym kufelku jest niezwykle pożądane 😅
Co dla nas, dorosłych, jest atrakcją dla naszych dzieci już niekoniecznie. Tłum ludzi, hałas, zapach piwa to niestety nie robi dobrego wrażenia na dzieciach, nawet do tego stopnia, że przepiękny wystrój namiotów wcale im tego nie rekompensuje. Jak wiadomo dla dzieci siedzenie przy stole może okazać się niezwykle nudne, a do tego zawrotna ilość atrakcji w postaci karuzeli itp na zewnątrz sprawia, że czas na wypicie chociażby tego jedynego piwa nie będzie zbyt długi.
Poza namiotami czeka na nas ponad 100 atrakcji w postaci różnego rodzaju karuzeli, zjeżdżalni, huśtawek, strzelnic itp. Każdy znajdzie coś dla siebie, szczególnie miłośnicy mocnych wrażeń będą mieli z czego wybierać: rollercoastery, łańcuchy na wysokości 80 m, karuzele kręcące się jak szalone, ale również dzieci nie będą się w żadnym wypadku czuły pokrzywdzone. Potrzebny jest nam tylko gruby portfel... Nie ma się co oszukiwać, nie jest to tania impreza. Jak widać wyżej jeden kufel piwa kosztuje ponad 10 euro, jeżeli chcielibyśmy jeszcze coś zjeść i przejechać się chociaż jedną lub dwiema karuzelami to trzeba się liczyć z wydatkiem ok 50 euro/1osobę. Jednak dla tej cudownej atmosfery, pysznego piwa i świetnej zabawy warto chociaż raz tutaj zagościć!

Jak się ubrać na Oktoberfest?

My w tym roku wskoczyliśmy w dżinsy i sportowe buty, ale za rok trzeba by było już sobie sprawić typowy bawarski strój. Według moich obserwacji 70% odwiedzających przyszło ubranych w takie właśnie stroje, czyli panowie skórzane krótkie spodnie Lederhosen, koszula najlepiej biała lub w kratę, skarpety oraz kapelusz, natomiast panie Dirndl składający się z krótkiej bluzki, sukienki oraz fartuszka. Sukienki mogą być zarówno krótkie, jak i długie. Są to bardzo barwne stroje, dumnie noszone nie tylko podczas Oktoberfest, ale i podczas wielu innych uroczystości, a także często przez pracowników hoteli czy restauracji.

Gdy wypijesz o jedno piwo za dużo...

No cóż, nie każdy zna granice swoich możliwości jeżeli chodzi o ilość wypitego alkoholu. Czasem ten jeden kieliszek czy kufelek powoduje, że człowiek traci całkowity kontakt z rzeczywistością.  Co dzieje się, gdy ten kontakt zostanie zerwany na Oktoberfest? Można przeżyć przygodę życia, której... prawdopodobnie nie będziemy pamiętać. Czeka nas przejażdżka takim oto żółtym superwozem:
Tak, właśnie nosze na kółkach a pasażer zapinany jest w żółty worek 😎. Delikwenta takiego nazywa się tutaj "Bierleiche" co dosłownie znaczy "piwne zwłoki".
Ciemniejszą stroną  Oktoberfest jest całe mnóstwo, delikatnie mówiąc, nietrzeźwych gości, którzy sikają, zwracają zawartość żołądka i śpią praktycznie wszędzie. Taki obrazek możemy zobaczyć nie tylko na terenie imprezy, ale również w całej okolicy i w środkach komunikacji miejskiej. Dla samych uczestników Oktoberfest nie jest to może jakoś szczególnie uciążliwe, czy nawet zauważane ale już dla mieszkańców Monachium z całą pewnością tak.
Niemniej jednak warto się tutaj wybrać, zobaczyć, skosztować tego wyjątkowego piwa a może nawet spotkać jakąś gwiazdę. A tych jest zawsze na Oktoberfest bardzo dużo, zaczynając od niekoniecznie nam znanych gwiazd niemieckich, poprzez całą drużynę Bayern Monachium, aż po gwiazdy światowego formatu takie jak: Arnold Schwarzenegger, Usain Bolt, Kevin Spacey czy Boris Becker.
Tegoroczny Oktoberfest już za nami, więc niedługo można już zacząć planować wypad na kolejny, który tradycyjnie zacznie się w połowie września i potrwa do pierwszych dni października.
Gorąco polecam!🍺















środa, 20 września 2017

Chorwacja jest zwyczajnie...przereklamowana!

Podobno do trzech razy sztuka... My byliśmy w Chorwacji już dwa razy i nie wiem czy skusimy się na ten trzeci. Dlaczego? Nas Chorwacja po prostu w sobie ani nie rozkochała ani nie zachwyciła. Być może mieliśmy po prostu pecha - źle trafiliśmy a może zwyczajnie jesteśmy jacyś "inni"?  Tak, to też brałam pod uwagę, zwłaszcza, że zewsząd słyszałam same "ochy" i "achy", jak to w Chorwacji jest cudownie: ciepła woda, piękne widoki, przyjaźni ludzie, no i oczywiście "pewna" pogoda. Jeśli temperaturę wody porównamy z chłodnym Bałtykiem, to może i jest ciepła, ale też bez przesady, piękne widoki może i rzeczywiście są, ale nie na każdym kroku, ludzie jak to ludzie bywają różni, jednak z tym żeby byli jakoś specjalnie przyjaźnie nastawieni to bym polemizowała, a co do pogody... no cóż pogoda zawsze jakaś jest ale nigdy nie ma nic na pewno!

Medveja, północna Chorwacja

Nasz pierwszy raz w Chorwacji to była po prostu totalna katastrofa. Zacznę może jednak od plusów, tak, był jeden plus - plaża. Dość duża, z drobnymi kamykami.
Plaża w Medveja
Plaża w Medveja
To by było na tyle z plusami... Medveja składa się z owej plaży, niewielkiej ilości domów, jednego sklepu i ogromnego kampingu na którym mieszkaliśmy w domku.
Noclegi tam rezerwowaliśmy za pośrednictwem bardzo znanego w Polsce biura podróży, więc spodziewaliśmy się, że będzie ok. Niestety, domki do najczystszych nie należały, zagrzybione, zniszczone, atrakcje na terenie kampingu pozostawiały też wiele do życzenia: plac zabaw dla dzieci wyglądał jakby miał kilkadziesiąt lat, boisko do piłki nożnej i siatkówki praktycznie nieistniejące, animacje dla dzieci były w czasie, gdy ludzie siedzą głównie na plaży, więc możemy uznać, że ich również jakby nie było, do tego obsługa - na ogół niezbyt uprzejma i zachowująca się tak, jakby musiała pracować za karę, no może poza kilkoma wyjątkami.
Wieczorem można było wybrać się na spacer po plaży. Było tam kilka knajpek, jednak wszystkie zamykane o godzinie 20.00! Tamtejsza obsługa też do najmilszych nie należała. To mniej najbardziej szokowało, gdyż z zawodu sama jestem hotelarzem. Od początku uczono nas, że nasze nastawienie do klienta jest najważniejsze, jak to się mówi "klient nasz pan", i nieważne czy masz zły dzień, czy coś ci dolega - klient nie musi a nawet nie powinien o tym wiedzieć, należy być uprzejmym i chętnie służyć pomocą. Ponad to miła i kompetentna obsługa częściej nagradzana jest napiwkiem!
Najwidoczniej tutaj te zasady nie miały żadnego zastosowania. Ktoś może powiedzieć, że się czepiałam lub sama byłam niemiła - pudło! Ja jestem bardzo wyrozumiała i cierpliwa i żeby kogoś skrytykować lub wytknąć jakiś błąd musi to być naprawdę poważne. Zresztą to nie tylko moja opinia ale i wielu innych gości.
Gdybyśmy chociaż mieli ładną pogodę, reszta byłaby mniej istotna... Przyjechaliśmy na miejsce już w deszczu. Na dziesięć dni pobytu, chyba z pięć dni padało, poza tym było ok 24૦C, słońce często przysłaniały chmury. Dwa dni było naprawdę ładnie i gorąco. Wieczorami trzeba było ubierać długie spodnie i bluzy bo zwyczajnie było chłodno. To tyle w temacie "pewnej" pogody. Dodam, że byliśmy w drugiej połowie sierpnia, więc sezon w pełni.
Jednego dnia urządziliśmy sobie ze znajomymi wycieczkę na wyspę Krk, do miejscowości Baska. To był strzał w dziesiątkę. Bardzo urokliwe miasteczko, mnóstwo restauracji, mniejszych knajpek, lodziarni, super plaża, no i w wodzie piasek! Pogoda też już całkiem inna - dużo cieplej i przepiękne słońce. Oczywiście też dużo ludzi, ale to już nie miało znaczenia. To była namiastka tej Chorwacji reklamowanej przez wszystkich dookoła. Sto kilometrów dalej a taka różnica.
Jednak niemiłe pierwsze wrażenie zostało i to do tego stopnia, że stwierdziliśmy: więcej do Chorwacji już nie pojedziemy!

Riwiera Zadarska, północna Dalmacja

W tym roku, dwa lata od naszej poprzedniej wizyty w Chorwacji, postanowiliśmy dać jej jeszcze jedną szansę. Plusem był fakt, że jechaliśmy z rodziną, która w różnych zakątkach Chorwacji spędza wakacje od wielu lat.
Tym razem pojechaliśmy do północnej Dalmacji, do miejscowości Privlaka.
Mieszkaliśmy w prywatnym apartamencie, który był na szczęście czysty i ładnie urządzony (zdjęcia w internecie w pełni oddawały jego rzeczywisty wygląd), chociaż z zewnątrz szary, goły beton nie wyglądał przekonująco, podobnie wyglądało również wiele innych domów w okolicy, co nie dodawało jej uroku.
Pierwszym rozczarowaniem na miejscu okazała się reklamowana przez wszystkich "piaszczysta" plaża. Dla mnie piaszczyste, piękne plaże to są nad Bałtykiem, natomiast nie w Chorwacji :-)  Nasza "piaszczysta" plaża składała się z pasa szerokości ok 3 metrów, brudnego piachu wymieszanego z kamieniami, potem był ok 1,5 m szeroki betonowy chodnik i co kilka metrów oddalone od siebie kamienne schody prowadzące do wody, w której również był piasek co było dużym plusem. Plaża ta była szczególnie polecana dla rodzin z dziećmi... Wyobraźcie sobie biegające i skaczące dzieci, mniejsze i większe, po kamiennych śliskich, mokrych schodach lub po murku (ok 1 m wysokości) biegnącym wzdłuż wody, z której gdzieniegdzie wystawały różnej wielkości skałki... Moja wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach tworząc głównie "czarne scenariusze"...
Prawie codziennie jeździliśmy zatem do pobliskiej miejscowości Sabunike, gdzie plaża również była "piaszczysta" jednak dużo ładniejsza i bardziej przyjazna dla dzieci.

Plaża w Sabunike
Plaża w Sabunike


Dwukrotnie wybraliśmy się na wyspę Pag, której powierzchnię tworzą rozległe pola białych kamieni, dzięki czemu przypomina księżycowy krajobraz.
Wyspa Pag
Wyspa Pag

Wyspa Pag
Wyspa Pag


Odwiedziliśmy tam urokliwe miasto Pag, ale przede wszystkim spodobała nam się plaża w miejscowości Povljana.

Povljana
Povljana

Plaża jest piaszczysta, dość szeroka jak na chorwackie warunki i nie ma tam tłumów. Tą plażę mogę z czystym sumieniem gorąco polecić!

Poza wyspą Pag warto również zwiedzić starówkę Zadaru oraz nieco mniejszy Nin, który wyjątkowo przypadł mi do gustu. Stare miasto jest bardzo ładne, mnóstwo sklepików z pamiątkami, restauracji, lodziarni, itp.
Nin
Nin 
Riwiera Zadarska zrobiła na mnie dużo lepsze wrażenie niż północ Chorwacji, chociaż według mnie nie jest to miejsce, które ponownie wybrałabym na wakacje.
Privlaka natomiast w ogóle mnie nie zachwyciła, pomijając już plażę, o której pisałam wyżej, to miejsce nie ma żadnego uroku, trochę chaotyczne zabudowania: porzucone, niedokończone pustostany, niewykończone domy kłócą się z paroma naprawdę ładnymi zabudowaniami, do tego niewielkie "wesołe miasteczko" z karuzelami, które wyglądają już na porządnie zużyte i trochę strach pozwolić dzieciom z niego korzystać.
Pogoda natomiast można powiedzieć, że nam dopisała: na siedem dni pobytu pięć dni mieliśmy bezchmurne niebo i słońce oraz temperatury znacznie powyżej 30૦C, dwa dni padał deszcz i było ok 25૦C. Byliśmy pod koniec sierpnia.

Park Narodowy Krka

Do Parku Narodowego Krka wybraliśmy się na wycieczkę i to niestety nie był najlepszy pomysł.
Sam park jest oczywiście bardzo ładny, wodospady i jeziorka mają niepowtarzalny urok.



Aby się tam dostać trzeba było popłynąć statkiem, trwało to około 25 minut. Do kasy biletowej czekała już na nas spora kolejka, druga w oczekiwaniu na statek i mimo, że nie wyglądało to dobrze, poszło wszystko w miarę sprawnie. Gorzej było na samym statku, ponieważ całą podróż okropnie śmierdziało spalinami i zdecydowanie nie był to klimat z czystym powietrzem Parku Narodowego. W drodze powrotnej płynęliśmy innym statkiem, wydawało nam się, że bardziej nowoczesnym - nie miało to jednak żadnego znaczenia - smród taki sam...
Po dotarciu na miejsce pieszo poszliśmy w kierunku wodospadów. Po drodze była możliwość skorzystania z toalet, co dało się "wyczuć" już z daleka, trzeba jednak było swoje odstać w kolejce - zwłaszcza oczywiście do damskiej toalety. Później było już tylko gorzej, jeżeli chodzi o liczbę zwiedzających - tłumy, tłumy i jeszcze raz ogromne tłumy. Przy dolnej kaskadzie wodospadu dozwolona jest kąpiel, w której jednak nie widzę żadnej przyjemności z uwagi na fakt, że najpierw do tej wody trzeba się "dopchać". Teren całego parku zwiedza się wytyczoną, jednokierunkową ścieżką - niestety nie wszyscy się do tego stosują lub oznaczeń nie widzą i idą "pod prąd", co zwiedzania nie ułatwia nikomu.


Następnie trzeba było przedostać się mostem na drugą stronę, co też nie jest ani łatwe ani przyjemne przy takiej ilości ludzi. Później było nieznacznie luźniej ale generalnie przez całą drogę było bardzo dużo zwiedzających. Wędrując kładkami nad jeziorami i rzeką nie ma mowy o tym, żeby stanąć i zrobić spokojnie parę zdjęć. Będąc z dziećmi przy tym tłumie trzeba było po prostu schować aparat do plecaka i skupić się na bezpiecznym dotarciu do końca parku. Ufff! Chyba pierwszy raz w życiu wycieczka tak mnie psychicznie wymęczyła. Mimo ładnych widoków nie znalazłam żadnej przyjemności w wędrówce przez Park Narodowy Krka...
Chcieliśmy jeszcze w drodze powrotnej z Chorwacji wybrać się na Plitvickie Jeziora, ale perspektywa, że ich zwiedzanie będzie wyglądać podobnie lub nawet jeszcze gorzej, sprawiła, że zwyczajnie sobie to odpuściliśmy.

Chorwacja pożegnała nas ulewnymi deszczami, jednak my za nią płakać nie będziemy.
Może i są ładne miejsca, ale nas nie zachwyciła. Te wszechobecne zdjęcia turkusowej, krystalicznie czystej wody... no cóż, tego trzeba się porządnie naszukać i można się trochę rozczarować. Nie zawsze jest też gwarancja pięknej, słonecznej i upalnej pogody, do tego niesamowite tłumy ludzi i fakt, że jest po prostu drogo.
Przed ewentualnym wyjazdem tam warto poświęcić sporo czasu na wybór miejsca, poczytać opinie innych i przede wszystkim nie wierzyć ślepo w te wszystkie słowa zachwytu nad tym krajem. Owszem, są piękne miejsca, na pewno są i przyjaźni ludzie - tak jak wszędzie.
Ja jednak mówię Chorwacji - NIE!

Zdrowe drugie śniadanie

Wczoraj miałam okazję pomagać w szkole mojego syna przy organizacji "gesunden Pausenfrühstück" czyli drugiego śniadania dla dzieci...